Drukuj

Dziś przekroczymy Wisłę

Ewa Madejek + .

Choć zdawać by się mogło, że 33. Piesza Pielgrzymka Zamojsko – Lubaczowska na Jasną Górę, zaczęła się dopiero wczoraj, a to już 5 pełnych dni pielgrzymujemy do domu naszej Mamy na Jasnej Górze. A każdy kolejny dzień naszego pielgrzymowania można nazwać krótko – upał, dlatego chciało by się zaśpiewać „Ześlij deszcz, ześlij deszcz..." Może ktoś z pielgrzymów ma bardzo dobre układy z Bogiem dotyczące pogody. Szczególnie, jeśli chodzi o deszcz. My takich układów nie mamy.

Standardem jest wczesne wstawanie, ale nikt nie narzeka. Niektórzy żartują, że pielgrzymka to 13 niedziel pod rząd. Dlaczego? Najpierw msza św., potem długi, długi spacer i proszony obiad. Coś w tym musi być.

Wczoraj był trudny dzień dla wszystkich grup. Za nami najdłuższy, chyba, w kilometry dzień pielgrzymkowy. Święty Wojciech, czyli grupa z Hrubieszowa, która w czwartek najdłużej była w drodze, dziś mogła sobie dłużej pospać. Ale tak to już bywa, jak w życiu: jedni mają łatwiej inni trudniej. Nie zmienia to faktu, że wszystkie grupy muszą przejść taką samą ilość kilometrów.

O godz. 9:00 zebraliśmy się wszyscy w Jadachach, by uczestnicząc w pierwszopiątkowej eucharystii, posilać się Słowem Bożym i Ciałem Chrystusa. W homilii ojciec duchowny Krzysztof Szynal, nawiązując do słów z dzisiejszej Ewangelii „Matko, oto syn Twój, synu, oto Matka twoja" nawiązał do naszych relacji z ojcem i matką. Pięknie mówił także o swoim spotkaniu na pielgrzymce z bratem, który zawsze i wszędzie służył innym swoją pomocą. To taki typ pielgrzyma „pracusia", o którym napiszemy innym razem.

Kościół w Jadachach to szczególne miejsce na trasie naszej pielgrzymki – tu, dla niektórych pielgrzymów, z chwilą zawarcia sakramentu małżeństwa, zaczynał się nowy etap ich życia. W tym roku, po raz kolejny niestety, nie było ślubu. I po raz kolejny, nad kościołem w Jadachach, nie krążył bocian. No cóż, może za rok coś się zmieni w tej kwestii.

Po mszy św., która pokrzepiła nasze serca, zjedliśmy pyszny obiad przygotowanych przez mieszkańców i wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Dzisiejszy dzień po wczorajszym poligonie można nazwać spacerowym, choć do łatwych należeć nie będzie ze względu na panujące od samego rana bardzo wysokie temperatury. Jest on też w jakiś sposób symboliczny – dziś przekraczamy Wisłę. Poczujemy się też jakbyśmy byli w rajskim ogrodzie, gdyż przejdziemy obok pachnących sadów owocowych uginających się pod ciężarem kuszących owoców, ale nie zerwiemy ani jednego.

Widać już pierwsze owoce naszego pielgrzymowania, co prawda na razie to tylko pąki, ale jesteśmy przekonani, że do Mamy Jasnogórskiej doniesiemy ich dorodny bukiet. A jakie to pąki? Nieodłączni towarzysze naszej wędrówki , czyli pryszcze na stopach, nadwyrężone kolana, obolałe mięśnie nóg, które nie dają o sobie zapomnieć, naciągnięte ścięgna, bolące głowy, spalone sierpniowym słońcem twarze i ramiona.

Tymczasem idziemy bo wierzymy i ufamy, z każdym kilometrem i każdym dniem szukamy obok nas brata i siostry, stajemy się sobie bliżsi, gdyż ich gesty pomocy, podana dłoń czy nawet zwykłe spojrzenie, to nic innego, jak doświadczanie Boga na co dzień. Nawet, a szczególnie w trudzie pielgrzymowania na Jasną Górę. Doświadczamy jej każdego dnia w ogromnych ilościach. Jak to się dzieje? Chcecie sprawdzić i samemu doświadczyć, dołączcie do nas.